Vol. dwa, gdyż Zibi już raz próbował przekuć genialną karierę piłkarską w coś więcej, zasiadając na ławce trenerskiej kadry narodowej i niestety wypadło to dość blado. Dwa, bo Zibi już związkiem kierował, co prawda jako wice u Listkiewicza, ale to akurat wspominane jest bardzo dobrze. I dwa, dlatego, że już jeden wybitny piłkarz związkiem kierował i akurat tego ani wspominać ani pamiętać już nikt raczej nie chce.
Oczywiście porównywanie Grzegorza ha ha ha, do Zibiego to jak, cytując klasyka, pomieszać dwa różne systemy walutowe i takich rzeczy po prostu się nie robi. Nie chciałbym też kopać teraz leżącego Laty, ale to o nim kiedyś wypalił Sir Jacek Gmoch "Grzesiek na prezesa związku? Przecież to trzeba przynajmniej umieć czytać i pisać!", by po chwili nieco sprostować "wiem, że on oczywiście czyta i pisze, ale zarządzanie wielką federacją, to wyższa szkoła jazdy". Niestety dla nas, dla piłki i dla związku miał w tym jednak sporo racji. Do tego jak pokazał przykład Grzegorza, który nie dorobił się będąc wybitnym piłkarzem, a odbił sobie z nawiązką będąc miernym prezesem, na samej legendzie nazwiska jedzie się bardzo krótko.
Zbigniew Boniek jest oczywiście zupełnie inny, oblatany w świecie i biznesach, z kontaktami, z językami, z poparciem mediów i kibiców jakiego nigdy nie mieli jego poprzednicy. Paradoksalnie jego największe zalety mogą być jego przekleństwem, bo dzięki nim oczekiwania wszystkich zainteresowanych są ogromne. Jestem jednak przekonany, że jedynym realnym zagrożeniem dla Zibiego jest Zibi i jego legendarna bezkompromisowość. Bońka może zwolnić teraz tylko Boniek i byłby
to cios dla niego największy, cios kończący wszystko, cios który
zadałby sobie sam. Dlatego też uważam, że nie może zrezygnować jak to było w przypadku kadry i będzie walczył do końca, choć wtedy odejście tłumaczył względami osobistymi, z którymi zawsze jest ciężko polemizować.
Sam zjazd był oczywiście cyrkiem do sześcianu, i fajno i straszno momentami, ale nie ma co strzępić klawiatury, bo obszerna relacja na Jeżowym fejsie. Za komentarz do całości niech posłuży wystąpienie Zbigniewa Lacha, choć Zdzisiu Kręcina przepraszający za błędy od 1983 roku też był wyjątkowo uroczy.
Istotne dla pracy Prezesa jest jego otoczenie, a w nowym Zarządzie jest tylko sześciu członków z poprzedniego układu, co wskazuje na znaczny
dopływ świeżej krwi i odpływ lat. Średnia wieku spadła o 15 wiosen, tak ze sukces tym większy, że tak udanej transfuzji nie miał nawet w najlepszych latach Lance Armstrong.
Roman Kosecki i Marek Koźmiński jako wiceprezesi to o tyle ciekawe, że nie popierali w kampanii Bońka, ale on z nimi chce pracować. Jest to dość niespotykane nad Wisłą zachowanie, gdyż zazwyczaj dla spokoju lub za zasługi wstawia się do drużyny swojaków. Inna sprawa, że przy obecnym układzie sami zainteresowani wiedzą, że to przy Bońku mogą teraz wygrać swoją przyszłość w PZPN.
Jedyny z członków budzących moje wątpliwości to Kazimierz Greń mieniący się na ojca chrzestnego triumfu Zbigniewa Bońka. Podobnie było z Grzegorzem Lato ale panowie szybko się rozeszli i Greń wyrósł na największego opozycjonistę. Zibi w niedzielę w studiu Ligi+ Extra zdementował, że Greń mu zwycięstwo wychodził, przyznał jedynie, że był ważnym ogniwem jak inni a nie liderem. Ponad to słusznie zauważył, że Greń jeśli chce być brany poważnie to kolejna kadencję w opozycji być nie może. Dodał też, że podczas kampanii nic nikomu nie obiecał a Polskę zjechał celem rozmów osobiście, często też zupełnie sam jako kierowca, żeby mieć spokój i nie musieć nigdzie dłużej zostawać niż to było pierwotnie umówione.
Bońka poparł też jak się okazało, jego imiennik, Zbigniew Lach ale to już trochę inna historia: "To znaczy stawiałem, stawiałem na Bońka, Potok się ku*wa skompromitował tym wystąpieniem kompletnie. Zbyszek nie czytał z kartki powiedział co chcieli usłyszeć. Bo wie pan, trzeba powiedzieć, co słuchacze chcą usłyszeć". Zibi powiedział i dużo i mało, jego wystąpienie nazwałbym przemówieniem miłości. bo jak sam zaczął "wiele nas różni ale jedno nas łączy, miłość do piłki nożnej" i to wystarczyło, i dobrze.
Jakie zmiany nas czekają? Zbigniew Boniek prezesurę traktuje jako misję, która powinien wykonać, bo wiele piłce zawdzięcza, a do pracy chodzi do swoich firm. Stąd, ku wielkiemu zaskoczeniu, nie chce w związku zarabiać, ale zakłada wysoki budżet reprezentacyjny, co w przypadku Prezesów federacji piłkarskich wydaje się całkiem logiczne. Z kolei, gdy na odczepkę rzucił raz dziennikarzom, że skasuje pierwszego dwa razy tyle co Lato to nastąpiło kolejne święte oburzenie, czemu chce na związku aż tak zarabiać. Nic nam do tego i ja się z tym zgadzam pod warunkiem, że wszystko gra.
Zibi za motto przyjął "żeby było normalnie". Normalnie czyli, żeby orzełek nie wyfruwał z koszulki i żeby pomagać skutecznie klubom. Mieć jasne regulaminy, że jak np. jest zakaz transferów dla klubu, to nie może być tak, że nie kupują ale biorą z kartą na ręku. 15 maja to 15 maja i jak nie masz kwitów, aby dostać licencje na grę w Ekstraklasie, to Ciebie zwyczajnie w Ekstraklasie nie ma.
W temacie szkolenia nikt się niczego jeszcze nie nauczył tłukąc całą okolicę po 8-0 także ma powstać centralna liga juniorów. Chłopcy będą przyzwyczajali się do grania ważnych spotkań co tydzień, a nie raz, czy dwa razy na rundę. Dodatkowo zmianie mają ulec grupy wiekowe na dwuletnie, dzięki czemu młodsi będą ogrywać się ze starszymi.
PZPN to wielka korporacja i tak będzie działać i tak ma być postrzegana, a jej aktualny wizerunek musi się zmienić. Nie rzecz w siedzibie, której rozpoczęcie budowy zostanie najpewniej przełożone, aby się sprawie przyjrzeć, ale w sposobie myślenia i zarządzania. W przypadku siedziby z resztą Nowy Prezes do dziś nie rozumie dlaczego nie stał się nią naturalnie wręcz pasujący do tej roli Stadion Narodowy. Związek musi ograniczać koszty administracji i szukać nowych form finansowania jak m.in. oferta sklepu kibica. Zibi zapowiedział też rychłe spotkania z władzami kraju w temacie nieszczęsnej ustawy hazardowej. Firmy przyjmujące zakłady maja się przecież świetnie i przez międzynarodowe przekazy docierają m.in. do klientów w Polsce, a polski sport głupio traci w ten sposób około 100 milionów euro rocznie.
Normalniej to też, normalniej na stadion, bo dlaczego z wszystkich innych rozrywek masowych na mecz dostać piłkarski się najtrudniej. Z jednej strony chodzi o zasłużonych ludzi dla polskiej piłki, żeby się nie miotali po tylnych rzędach, a z drugiej o ułatwienia dla zwykłych kibiców. Tu pierwsze decyzje już zapadły, bo ceny biletów na mecz Polski z Urugwajem 14 listopada zostały obniżone o 20 zł w każdej strefie. Oczywiście to działanie trochę pod publiczkę ale od czegoś trzeba przecież zacząć. Skończą się też spekulacje, gdzie będzie grała kadra narodowa. I tak mecze mistrzowskie, eliminacyjne o punkty będą zawsze rozgrywane na Narodowym, a jedynie towarzyskie, celem popularyzacji kadry i dyscypliny, na naszych najnowocześniejszych obiektach w kraju. San Marino? Tak na San Marino też, gdyż kibic reprezentacji przychodzi oglądać i wspierać swoją kadrę.
Normalnie! To mówi nowy Prezes PZPN i ja tego Prezesa kupuję i dlatego wszystkim i sobie życzę...
Od wczoraj 8 najlepszych rakiet tego sezonu walczy o triumf w tegorocznym Masters. Turniej zapowiada się arcyciekawie, bo znów możemy trzymać kciuki Agnieszkę i póki co szczęśliwie dla naszych uszu Szarapowa i Azarenka są w osobnych grupach.
Dziś około 19.30 (czyli tuż przed Borussia-Real) oglądając Eurosport proszę
nie regulować odbiorników, to nie Głębokie Gardło IV to tylko Maria
Szarapova zajęczy dziś z meczu o praktycznie pewny awans z grupy z Agnieszką Radwańską.
I nie tam żebym był jakoś turbo złośliwy, ale podobno w kalifornijskich
szkołach tenisowych wprowadzono to jako umyślny element dla
dekoncentracji rywalek i jeśli to prawda to bardzo, ale to bardzo
nieładnie. Będąc uczciwym należy też dodać, że to raczej Victoria Azarenka jest mistrzynią w tym temacie.
Ale jak wspomniałem na początku może być gorzej, czyli Azarenka i Szarapova w jednym meczu, to dopiero jest
jazda.
Wracając do Agnieszki, jak pokazało wczorajsze spotkanie jest w formie i bardzo się cieszę, że nie było niczego, a było bardzo dobrze. W końcu wierszyk się rpawdził i Agnieszka po raz pierwszy w historii pokonała Petrę, która jak się okazało po tej porażce wycofała się z turnieju.
Nie będzie dziś Pilsner'a, Budweiser'a, Staroprmane'a i Krusovic też nie będzie! nie będzie niczego! Nie będzie dziś knedlików, Becherovki, Skody, smażonego sera i wojaka Szwejka też nie będzie, nie będzie niczego! Nie będzie dziś złotej Pragi, Mostu Karola, Hradczanów
Ubiegły
tydzień stał pod znakiem dachu. Nie tam jakiegoś kosmicznego dachu, z którego
skakał Felix o trudnym nazwisku, któremu pewien napój dodał skrzydeł, ale
zwykłego dachu. Oczywiście nie ma, co strzępić klawiatury na to, co kiedy i jak
ale jest jeden niepodważalny sukces tej sytuacji. Dach, choć otwarty, zakrył
inne wstydliwe kwestie związane z PZPN i wcale nie piję do wody spuszczonej
awaryjnie na strudzonych drogą na swoje miejsca kibiców.
Rzecz w
nabywaniu biletów i każdy, kto choć raz próbował drogą kupna wie, że to nie bułka z bananem.
A to karta potrzebna i wcale nie płatnicza, a to ustawka w sieci o 2.47 aby
wybrać choćby z rodziną miejsca obok siebie, a to za mało kas otwartych, a to
Prezes dziubnie sobie prawie połowę biletów, a to mecz się nie odbędzie, bo
strażak, bo policjant, czy wojewoda. W skrócie, ciężka jak kredyt we franku ta
kibicowska dola i właśnie na takie smutki i żale warto spróbować w dniu meczu
niniejszego menu 18+, aby zwyczajnie nie dać się tą zwariować.
Niniejsze menu, o czym
jestem przekonany, sprawdza się jak Polska długa i szeroka i pokusiłbym się
nawet o stwierdzenie, że i eksportowe, ale reprezentacja harata w gałę od
wielkiego dzwonu, a przy pucharach klubowych lepiej spuścić wstydliwą zasłonę
milczenia.
Przed
meczem. Zaczynamy zamawiając tzw.„3 sekundy Laty”. Prezes setkę robi w trzy i
jeśli ktoś ma się teraz wstydzić to tylko ten ten, co nie umie HA HA HA.
Oszołomieni delikatnie jak po prostym Najmana strzelamy lekką przystawkę w postaci
sałatki. „Przygoda Jacka Gmocha”. Laicy pomyślą o wyskoku z Panem Kaziem na
pace po zaopatrzenie do pobliskiego Lidla ale ów specjał jest do jak najbardziej jedzenia i jak
każda przygoda i każda sałatka, czasem ma więcej fety, czasem oliwek, ale
ogólnie to takie kryzysowe greckie żarcie bez paragonu.
Główne danie
w każdym szanującym się wyszynku przy stadionie to popularny „Zjazd PZPN”,
czyli pierogi z kapustą i grzybami, z czego tych drugich zwyczajowo jest
najwięcej i zawsze są ciężko albo zupełnie niestrawne. Zjazd występuje zawsze w
zestawie z „Kompotem Kręciny”. Sam zainteresowany mówił swego czasu, że to
tylko piwo do obiadu, ale ja bym mu nie wierzył, bo niezależnie czy to samolot
czy riksza w Bangladeszu wypicie kończy się nieznośnym chrapaniem, za który
jest obowiązkowy wypad i wstyd przed sąsiadami.
Mecz
właściwy. Zaczynamy od „Czarnej nalewki” zwanej krótko kawą, bo przecież nic
dobrego poza dalszym jedzeniem jak kiedyś Jacka Soplicę nas na stadionie nie czeka. Szanujący się kibic wzgardzi
rzecz jasna zestawami typowo piknikowymi w postaci popcornu z colą czy kanapki z herbatą, w Łodzi klasycznie podawanej z wody po pierogach. Jedyne, co ma głębszy sens to słynne
„Kiełbasy w górę i jedziemy z frajerami” trenera Wójcika, a trener to przecież z sukcesami, a myśl jego taka jasna.
Warto nadmienić, że
ludzkość ewolucyjnie opanowała już trzy podstawowe techniki spożywania kiełby z
grill’a w nieprzystosowanym do tego środowisku tak, aby nie uraczyć posiłkiem
kurtki sąsiada. Można pokroić sobie zawczasu przy ladzie, ale z mądralińskich
to się zawsze wszyscy śmieją, można cudem nabić na plastikowy widelec i
nadgryzać maczając, lub w wersji super ultra wchłonąć na jeden raz cały lont, by ostać się z kleksem
musztardy i bułką przydatną w demolce jakiegoś przystanku, czy nawet całego
dworca w drodze powrotnej do domu. Niestety coraz rzadziej serwuje się
oldskulowy bigos, który zbawiennie potrafił wysłać smakosza w miejsce ustronne
ratując go przed wątpliwą przyjemnością
oglądania ludzi kopiących się po czołach. Stadiony mamy światowe, więc i też takie kulinaria nadeszły, także są również wątpliwej natury i składu „Wielbłądy
Tomaszewskiego” w postaci popularnych hot dogów, czyli alternatywa wegetarian i
katolików na piątkowe mecze.
Po meczu,
posiłek właściwy. „Żółtko i czerwona kartka”, czyli tatar, który bezwzględnie
należy okrasić „Bidonem Wójcika”. Kiedyś podczas meczu jeden z zawodników podbiegł by napić się wody i pomylił bidony przy ławce rezerwowych.
Prawie zemdlał, gdy zamiast wody poczuł w ustach, że zdarzył się cud i woda przemieniła się w wino z ziemniaków po
destylacji. Trener swoich przyzwyczajeń oczywiście nie zmienił, bo praca stresująca ale od tamtej pory trener Wójcik swój bidon oklejał już plastrem. Na koniec, jeśli jeszcze stoimy, a i do domu nie mamy po co wracać w stanie
wskazującym na mecz piłkarski to warto w ramach złotego strzału zamówić „Janasa w lesie ” lub „Żarcik
Prezesa” i przeczekać do rana.
Myśli
szkoleniowej pierwszego i sucharów drugiego nie ustał jeszcze nikt w historii, w tym
nawet nieznający języka Platini, co w akcie desperackiej zemsty było prawdziwym
powodem przykręcania nam śruby podczas Euro i decyzji o zamknięciu dachu na
mecz z Grekami.