Ubiegły
tydzień stał pod znakiem dachu. Nie tam jakiegoś kosmicznego dachu, z którego
skakał Felix o trudnym nazwisku, któremu pewien napój dodał skrzydeł, ale
zwykłego dachu. Oczywiście nie ma, co strzępić klawiatury na to, co kiedy i jak
ale jest jeden niepodważalny sukces tej sytuacji. Dach, choć otwarty, zakrył
inne wstydliwe kwestie związane z PZPN i wcale nie piję do wody spuszczonej
awaryjnie na strudzonych drogą na swoje miejsca kibiców.
Rzecz w
nabywaniu biletów i każdy, kto choć raz próbował drogą kupna wie, że to nie bułka z bananem.
A to karta potrzebna i wcale nie płatnicza, a to ustawka w sieci o 2.47 aby
wybrać choćby z rodziną miejsca obok siebie, a to za mało kas otwartych, a to
Prezes dziubnie sobie prawie połowę biletów, a to mecz się nie odbędzie, bo
strażak, bo policjant, czy wojewoda. W skrócie, ciężka jak kredyt we franku ta
kibicowska dola i właśnie na takie smutki i żale warto spróbować w dniu meczu
niniejszego menu 18+, aby zwyczajnie nie dać się tą zwariować.
Niniejsze menu, o czym
jestem przekonany, sprawdza się jak Polska długa i szeroka i pokusiłbym się
nawet o stwierdzenie, że i eksportowe, ale reprezentacja harata w gałę od
wielkiego dzwonu, a przy pucharach klubowych lepiej spuścić wstydliwą zasłonę
milczenia.
Przed
meczem. Zaczynamy zamawiając tzw.„3 sekundy Laty”. Prezes setkę robi w trzy i
jeśli ktoś ma się teraz wstydzić to tylko ten ten, co nie umie HA HA HA.
Oszołomieni delikatnie jak po prostym Najmana strzelamy lekką przystawkę w postaci
sałatki. „Przygoda Jacka Gmocha”. Laicy pomyślą o wyskoku z Panem Kaziem na
pace po zaopatrzenie do pobliskiego Lidla ale ów specjał jest do jak najbardziej jedzenia i jak
każda przygoda i każda sałatka, czasem ma więcej fety, czasem oliwek, ale
ogólnie to takie kryzysowe greckie żarcie bez paragonu.
Główne danie
w każdym szanującym się wyszynku przy stadionie to popularny „Zjazd PZPN”,
czyli pierogi z kapustą i grzybami, z czego tych drugich zwyczajowo jest
najwięcej i zawsze są ciężko albo zupełnie niestrawne. Zjazd występuje zawsze w
zestawie z „Kompotem Kręciny”. Sam zainteresowany mówił swego czasu, że to
tylko piwo do obiadu, ale ja bym mu nie wierzył, bo niezależnie czy to samolot
czy riksza w Bangladeszu wypicie kończy się nieznośnym chrapaniem, za który
jest obowiązkowy wypad i wstyd przed sąsiadami.
Mecz
właściwy. Zaczynamy od „Czarnej nalewki” zwanej krótko kawą, bo przecież nic
dobrego poza dalszym jedzeniem jak kiedyś Jacka Soplicę nas na stadionie nie czeka. Szanujący się kibic wzgardzi
rzecz jasna zestawami typowo piknikowymi w postaci popcornu z colą czy kanapki z herbatą, w Łodzi klasycznie podawanej z wody po pierogach. Jedyne, co ma głębszy sens to słynne
„Kiełbasy w górę i jedziemy z frajerami” trenera Wójcika, a trener to przecież z sukcesami, a myśl jego taka jasna.
Warto nadmienić, że
ludzkość ewolucyjnie opanowała już trzy podstawowe techniki spożywania kiełby z
grill’a w nieprzystosowanym do tego środowisku tak, aby nie uraczyć posiłkiem
kurtki sąsiada. Można pokroić sobie zawczasu przy ladzie, ale z mądralińskich
to się zawsze wszyscy śmieją, można cudem nabić na plastikowy widelec i
nadgryzać maczając, lub w wersji super ultra wchłonąć na jeden raz cały lont, by ostać się z kleksem
musztardy i bułką przydatną w demolce jakiegoś przystanku, czy nawet całego
dworca w drodze powrotnej do domu. Niestety coraz rzadziej serwuje się
oldskulowy bigos, który zbawiennie potrafił wysłać smakosza w miejsce ustronne
ratując go przed wątpliwą przyjemnością
oglądania ludzi kopiących się po czołach. Stadiony mamy światowe, więc i też takie kulinaria nadeszły, także są również wątpliwej natury i składu „Wielbłądy
Tomaszewskiego” w postaci popularnych hot dogów, czyli alternatywa wegetarian i
katolików na piątkowe mecze.
Po meczu,
posiłek właściwy. „Żółtko i czerwona kartka”, czyli tatar, który bezwzględnie
należy okrasić „Bidonem Wójcika”. Kiedyś podczas meczu jeden z zawodników podbiegł by napić się wody i pomylił bidony przy ławce rezerwowych.
Prawie zemdlał, gdy zamiast wody poczuł w ustach, że zdarzył się cud i woda przemieniła się w wino z ziemniaków po
destylacji. Trener swoich przyzwyczajeń oczywiście nie zmienił, bo praca stresująca ale od tamtej pory trener Wójcik swój bidon oklejał już plastrem. Na koniec, jeśli jeszcze stoimy, a i do domu nie mamy po co wracać w stanie
wskazującym na mecz piłkarski to warto w ramach złotego strzału zamówić „Janasa w lesie ” lub „Żarcik
Prezesa” i przeczekać do rana.
Myśli
szkoleniowej pierwszego i sucharów drugiego nie ustał jeszcze nikt w historii, w tym
nawet nieznający języka Platini, co w akcie desperackiej zemsty było prawdziwym
powodem przykręcania nam śruby podczas Euro i decyzji o zamknięciu dachu na
mecz z Grekami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz